czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział 49 ♥

WAŻNE! PRZECZYTAJCIE NOTATKĘ NA KOŃCU ROZDZIAŁU!

Przebudziło mnie delikatne głaskanie ramienia. Duża i silna dłoń w sposób najczulszy gładziła moją skórę. Przeszyły mnie przyjemne dreszcze, które w tajemniczy sposób zdradziły sprawcę. Uśmiechnęłam się szeroko, ale niestety myśli od razu popędziły do momentu rozstania. Przypominając sobie, że dzisiaj wyjeżdżają w trasę szybko odwróciłam się w stronę męża i mocno wtuliłam w jego umięśniony tors.
-Która godzina?
-6.17
-A o której ma być Paul?
-Jakoś po 8.
-Nie mogłeś spać, prawda.
-Taa.
-Zjadłabym gofry, co powiesz na gofry?
Delikatnie podniosłam się na łóżku z zamiarem wstania i przyrządzenia wcześniej wymienionego dania.
-Kochanie…
-Tak?
-A możemy zostać tutaj jeszcze trochę.
Zatopiłam się w ustach Zayna aby ponownie wtulić się w jego opiekuńcze ramiona. Zwinne dłonie chłopaka  gładziły moje plecy, zostawiając po sobie przyjemne uczucie. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, niestety nic nie jest wieczne. Im więcej smutnych chwil doświadcza człowiek, tym bardziej zdaje sobie sprawę z ulotności życia. Zawsze zamartwiamy się tym co nieistotne zamiast cieszyć się każdą chwilą i czerpać z niej jak najwięcej. Niestety tacy już jesteśmy, goniąc za szczęściem tak naprawdę robimy wszystko aby uszczęśliwić innych, zapominając o sobie. Dopiero kiedy staliśmy przy drzwiach, wtuleni w siebie i zachłannie napawaliśmy się swoja bliskością, dotarło do nas, że czeka nas okropnie długie rozstanie. Wcześniej byliśmy przybici, ale teraz to uczucie jest nie do opisania. Zbyt dużo czasu zajęło nam przywracanie wspólnego zaufania, śmierć rodziców i ślub. Teraz kiedy potrzebuję go najbardziej on musi jechać. Zrozumiałe to jest, to jego praca. Czemu tylko aż tak długo… Staliśmy wtuleni w siebie, a oczy przepełnione miłością i smutkiem ukrywaliśmy pod zamkniętymi powiekami.
-Nie płacz.
-To ty nie płacz.
-Zleci szybko.
-Taaak.
-Muszę już iść.
-Wiem.
-…
-Przepraszam. Nie mogę cię puścić.
-Wrócę.
-Nie masz innego wyboru.
-Nie chcę mieć innego wyboru, mam was.
-Mały śpi, pójdę go obudzić.
-Niee…
-Nie?
-Pożegnam się z nim na górze.
Odprowadziłam męża wzrokiem, a sama wyszłam na dwór, kiedy usłyszałam dźwięk zatrzymującego się pod domem samochodu. Po chwili z pojazdu wysiadł Paul, przywitał się i zabrał walizki do vana. Chwilę później wyskoczył Niall.
-Cześć Rose!
-Heej blondasie.
Chłopak zatrzymał się, założył ręce w geście obrazy po czym spojrzał na mnie przymrużonymi oczami i wydętymi ustami. Był to dość komiczny jak i niespotykany wygląd.
-Blondasie? Co to za przywitanie?
-Heej blond przystojniaku!
-Znacznie lepiej!
Niall głośno się zaśmiał i szybkim krokiem do mnie podszedł po czym mocno uściskał.
-Przeprosiny za chłopaków, którzy są zbyt zaspani by myśleć racjonalnie.
-Zbyt zaspani? Nawet Liam?
-Harry za bardzo zabalował na imprezie. Lou całą noc gadał z El a Liam stęsknił się za Danielle i prawie całą noc spędzili na skypie.
-Hoho, no ale ty w pełni się jesteś.
-Położyłem się wcześnie, a rano zjadłem obfite śniadanie po czym zrobiłem sobie krótką drzemkę. Teraz jestem jak nowo narodzony.
Blondyn uśmiechnął się ukazując idealnie proste zęby. Jednak, kiedy zobaczył moją zamyśloną twarz ponownie mnie przytulił. Delikatnie pogładził po plecach, dodając otuchy.
-Nie rozstajecie się na zawsze. Nim się obejrzysz wpadniesz w wir życia i 5 miesięcy minie bardzo szybko.
-Wzięłam głęboki oddech i ze świstem wypuściłam powietrze. Lekko pocałowałam chłopaka w policzek i szeroko się uśmiechnęłam.
-Dziękuję Niall.
-Blond przystojniak zawsze do usług.
Horan podszedł do samochodu po czym pomachał na pożegnanie i zniknął za czarnymi drzwiami vana. Zayn stanął po chwili za mną i po raz ostatni, na te długie 5 miesięcy, złączyliśmy się w namiętnym pocałunku.
-Pożegnałeś się z małym?
-Taak, śpi dalej. Za bardzo był zaspany, żeby nim to wstrząsnęło. To już duży chłopak, zrozumie.
Kilka minut później Zayn stanął przy samochodzie, pomachał do mnie i spojrzał w stronę okna od pokoju Christophera. Uśmiechnął się szeroko i pomachał w tamtym kierunku. Ostatni raz spojrzał na mnie i zniknął za drzwiami samochodu tak jak wcześniej jego przyjaciel. Czekają nas trudne miesiące. Weszłam do domu i od razu poczułam zapach intensywnych perfum męża. Nutka tęsknoty zakręciła się pod powiekami, ale tłumacząc sobie, że nie mogę pokazywać po sobie smutku ruszyłam do kuchni.
-Alfredzie mogę prosi o mocną kawę z mlekiem?
-Oczywiście.
-Dziękuję.
Alfred Honch. Nasz kamerdyner w nowym domu. Ma swój własny pokój, który jest… W sumie to nie wiem jaki jest bo jeszcze tam nie byłam. Wiem tylko gdzie jest i, że ma własną łazienkę. Starszy mężczyzna o siwych włosach i bardzo miłym wyrazie twarzy. Ubrany jak każdy kamerdyner w idealnie odprasowanym smoking i białe rękawiczki. Jego charakterystyczna cecha wyglądu to monokl założony na prawe oko, który dodaje mu dostojności. Co prawda nie wiem czy można mu zaufać dostateczne aby powierzyć zajmowanie się sobą i dzieckiem, ale skoro zależało mu na tym aby tutaj zostać musi wiązać z tym miejscem jakiś sentyment. Usiadłam wygonie na wysokim stołku przy blacie i uważnie przyglądałam się pracy Alfreda. Jest po 8 czyli Chris niedługo się obudzi, zazwyczaj wstaje koło 9-10 w soboty. Kiedy się ogarniemy może pójdziemy do parku i na jakieś zakupy. W nowym domu jest nie dużo jedzenia, więc trzeba uzupełnić zapasy.
-Mama!
-Cześć kochanie, już się wyspałeś?
-Tak.
-Głody? Co chcesz na śniadanie?
-Nie chce!
-Chris nie zaczynaj znowu, proszę zjedz coś.
-Nie.
-Młodzieńcze słuchaj się mamy, śniadanie jest najważniejszym posiłkiem dnia. Jeśli nie będziesz jadł porządnego śniadania nigdy nie urośniesz i nie będziesz miał na nic siły.
-No dobrze.
Ucałowałam synka w główkę i posadziłam na stołku obok siebie.
-Kawa dla Pani.
-Dziękuję.
-Młodzieńcze co chciałbyś zjeść na śniadanie?
-Jajo!
Alfred zmarszczył czoło w znaku kompletnej bezradności kiedy usłyszał zamówienie synka. Cicho zaśmiałam się z tej sytuacji.
-Miał na myśli jajko gotowane na twardo.
-Aa, teraz rozumiem. A co powiesz na omlet z szynką i warzywami?
Tym razem to mały spojrzał na mężczyznę z niesmakiem przez te warzywa. Niejadek jak sama nazwa wskazuje nie przepada za jedzeniem. Warzywa i owoce to zabójstwo, ale raz na jakiś czas się skusi.
-No to chodź, pomożesz mi zrobić. To będzie danie przygotowane przez ciebie, więc będzie lepiej smakowało.
Chris podskoczył z miejsca i z uśmiechem zabrał się do pomocy. Nie ważne czy miesza jajko w misce i cały się przy tym pozalewa, czy wrzuca warzywa do garnka, żeby się uparowały i po drodze wypadają mu z małych raczek. Najważniejsze, że to wszystko sprawia mu tyle radości, że sama mogę się nią napawać. Nie wiem jakim cudem Alfred tak dobrze radzi sobie z moim urwisem, ale coraz bardziej mi się to podoba. Kiedy ja w spokoju piłam swoją kawę, Christopher zajadał się swoim omletem. To cud widzieć go z jakim apetytem je te wszystkie marchewki, kalafior, pomidory, ogórki, brokuły, bakłażana i paprykę. Po skończeniu poszliśmy wyszorować zęby a przypominało to poranną zieloną noc. Wszędzie pasta. Dla mnie to codzienność, ale kiedy Alfred wszedł do środka, żeby posprzątać o mały włos a dostałby zawału. Jego mina, bezcenne. Po „zabawie” czas na ubranie się. Mały zaczyna ubierać się sam, więc naszykowałam mu tylko szare dżinsy, czarny T-shirt z głową myszki Miki i czarno-czerwono-białe adidasy. Sama poszłam założyć asymetryczną brązowa sukienkę z dłuższym tyłem, bez rękawów, z gumką w pasie i małym wycięciem na plecach. Do tego lakierowane czarne szpilki na platformie z czerwoną podeszwą i czarna torebka. Kiedy byliśmy gotowi, powiadomiliśmy o tym Alfi’ego i wsiedliśmy do czerwonego Nissana Juke. Zayn powiedział, że jeśli będę nim jeździć to przestanie się o nas tak bardzo martwić. Nasze poprzednie auta zostały sprzedane, został mi ten Juke i czarne Maserati GranTurismo, ale to nie jest auto do wożenia dzieci. Zadowoleni, że w końcu się wybraliśmy pojechaliśmy do supermarketu. Ja wzięłam duży wózek a Chris, mniejszy dla dzieci. Powoli i z rozwagą wybieraliśmy produkty. W moim była zdrowa żywność a w wózku synka same słodycze. Jedynie co mogłam zrobić to śmiać się z jego miny na widok tylu rodzajów słodyczy. Kiedy człowiek jest czymś zajęty nie myśli wcale o smutkach. Tak szybko jak przyszło rozstanie, tak szybko i nadejdzie powrót. Niestety bycie żoną i matką dziecka celebryty człowiek musi borykać się z kosztami takiego życia. Co kilka kroków zatrzymali nas ludzie aby prosić o zdjęcia i autograf. Christopher czół się jak ryba w wodzie przy blasku milionów fleszy, co mnie zdziwiło bo zawsze się za mną chował. Skończyliśmy zakupy i pojechaliśmy do parku. Usiadłam na ławce i przyglądałam się zabawie małego. Czarne okulary dobrze mnie maskowały a dodatkowym plusem było miejsce pod drzewem. Schowana za książką pt. „Nie mam nastroju na miłość” autorstwa Janelle Brown mogę odetchnąć od krzyków rozbieganych dzieci. Co kilka minut jednak sprawdzam co robi mój synek. Kiedy na zegarku wybiła godzina 15 zaczęliśmy się zbierać do domu na obiad. Wzięłam Chrisa za rączkę i spacerem szliśmy w stronę samochodu. Zobaczyliśmy niewielkie zamieszanie obok chodnika, więc podeszliśmy zobaczyć co się tam dzieje. Grupka dzieci i rodziców nachylała się nad pudełkiem, z którego dochodziły piski szczeniaków. Obok siedział smutny mężczyzna z psem. Chris podbiegł do pudełka i zaczął głaskać szczeniaki, ja natomiast podeszłam do mężczyzny.
-Dzień dobry.
-Oh, witam młoda damo. Zechciałabyś wziąć szczeniaka?
-Ja? Nie, dziękuję. Synek jedynie pogłaszcze i idziemy.
-A może weźmie jednak pani jednego.
Spojrzałam w stronę pudelka. Ludzie pozabierali szczeniaki a za nich do pudełka rzucili dobrowolną opłatę. Został już tylko jeden, skulony w rogu. Lekko polizał Christopera i spojrzał na niego smutnym wzrokiem.
-Nie naprawdę, nie możemy.
-To dla nich jedyna szansa. Sam jestem bezdomny, ale oddawałem połowę swojego marnego jedzenia tej suczce aby mogła je wykarmić. To nie są jej młode bo ona jest wysterylizowana. To jeszcze suczka z mojego domu, ale znalazłem te szczeniaki pod mostem i ona je przygarnęła. Cudowna suczka. Nie wiem jakie te pieski urosną, ale potrzebują dobrego domu.
-Ja rozumiem, ale widział Pan tamte dzieci. Były wystarczająco duże aby się nimi zająć a Chris ma dopiero 5 lat. Nie jest na tyle odpowiedzialny, żeby zajmować się żywym zwierzęciem. Na pewno trafi w dobre ręce. Chris, chodź. Idziemy.
-Mamo…
-Nie Chris, nie weźmiemy go.
-Mamo… Prose.
-Chris, powiedziałam nie. Teraz chcesz psa, ale to ja, albo Alfred będziemy musieli się nim zajmować jak ci się znudzi.
-Nie znudzi, prose…
-Nie, moje ostatnie słowo to nie. Porozmawiamy o tym jak będziesz starszy.
-Mamusi, prose Cię. Ja tak bardzo kocham zwiezątka. Obiecuje, ze będe sie nim opiekowac. Prose…
-Christopher to ja cie proszę, przestań wymyślać.
-Niech pani weźmie tego pieska. Jakby coś mogę go zabrać z powrotem, we wtorki i soboty jestem w tym parku jeśli nie pada.
-Ależ nie będziemy robić takich kłopotów. Naprawdę, chodź już Chris.
-Ja nigdzie nie ide! Ja chce pieska! Ja obiecuje ze się będę nim opiekowal i mi się nie znudzi, prose! Mamusiu… Zgódz się, tylko teras…
Nie mogę patrzeć jak stoi taki zapłakany, ale nie powinnam się na to zgodzić. Ahh, co ja robie najlepszego…
-No dobrze, weź go.
-Tak! Dziekuje ci mamusiu!
-Troszcz się o niego mały chłopcze. Od teraz jest pod twoją opieką, jego zdrowie niech będzie dla ciebie tak ważne jak i twoje czy twoich rodziców.
-Podziękuj ładnie panu i… połóż to do pudełka.   
-Dziekuje i prose.
-Ależ nie trzeba, to za dużo.
-Proszę wziąć i troszczyć się o siebie i swojego psa. Jest Pan dobrym człowiekiem i niech tak zostanie.
Synek wziął pieska na ręce i ruszyliśmy do samochodu.
-Na początek jedziemy do weterynarza. Trzeba sprawdzić czy nie jest chory i zaszczepić. Później pojedziemy kupić karmę i niezbędne rzeczy.
-Kocham cie mamusi, dziekuje ci za Largo i obiecuje ze będe sie nim opiekowac. Kocham cie mamusiu.
-Ja ciebie też słońce.
Ucałowałam synka w główkę i pogłaskałam nowego członka rodziny.
-Jak go nazwałeś? Largo?
-Tak! Largo!

Christopher szedł do samochodu z ogromnym uśmiechem na twarzy a Largo wtulił się w niego czując się bezpiecznie. Sama tylko nie wiem jakim cudem się na to zgodziłam…

_______________________________________
Witajcie czytelnicy!
OMG! Nie było mnie tu prawie 2 miesiące, jeśli
ktoś jeszcze czeka to chwała mu bo ja kompletnie 
nie mam pojęcia czego tak wyszło. Nie będę
się tu z niczego tłumaczyć, może to wina braku
czasu, lenistwa, braku weny albo jeszcze 
jakieś cholerstwo. Cóż tu dużo gadać, wróciłam z... 
marnym rozdziałem, wiem ;c 
Mam nadzieję, że kolejny pojawi się dużo, dużo szybciej
i będzie dużo, dużo ciekawszy. Adopcja Largo mam 
nadzieję, że przyniesie trochę rozrywki do rozdziału, ale
szykować chusteczki. Nie, no nie aż tak bardzo.
W następnym rozdziale będzie powrót Erin. 
Tak sądzę... Nie ważne, zobaczymy. W takim razie, 
skoro to czytacie to dotarliście do końca rozdziału.
Mam cichą nadzieję, że wam się podobało.
Jak zjedziecie jeszcze niżej to tam jest takie zajebiste 
białe pole, gdzie możecie zostawić po sobie ślad. 
Pozwalam wam nawet pojechać po mnie po całej linii.
Dupa ze mnie, a nie pisarka. Także pisać co dusza zapragnie
tylko BŁAGAM! NIE SPAM!

CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ :D