niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 44 ♥


~Zayn~
-Doktorze to już chyba nie pomoże.
-Maksymalna moc! Jeszcze raz!
-Ale…
-Bez ale! Maksymalna moc!
Starszy mężczyzna ubrany w długi, biały fartuch z wielkim zaangażowaniem wydawał polecenia. Nagle maszyna zaczęła pipczeć informując, że akcja serca została przywrócona. Jeszcze w wielkim szoku zerwałem się na równe nogi i podbiegłem do ukochanej. Ucałowałem ją w głowę i pogładziłem.
-Nie mam pojęcia jaka mogła być tego przyczyna.
Po kilku chwilach odezwał się zmęczony lekarz.
-A co z dzieckiem?
-Po wykonaniu badań będzie wszystko wiadome.
-Rozumiem.
Nastała głucha cisza, w której słychać było ciężkie oddechy lekarza.
-Dziękuję.
-Za co?
-Za to, że uratował Pan moją narzeczoną.
-To moja praca…
-Zwykły lekarz by się dawno poddał, a Pan…
-Moja żona zmarła w ten sposób.
-Co się stało?
- Byłem wtedy na służbowym wyjeździe i zastępował mnie inny lekarz. Nie uratował jej bo, jak sam twierdzi, nic by to nie dało…
-Przepraszam, nie powinienem był pytać.
-Nic nie szkodzi. Powinniśmy zrobić badania co z dzieckiem.
-Rozumiem.
Rose spała a ja siedziałem przy jej łóżku. Mój telefon znowu zaczął wariować. Ciągle w szoku wyciągnąłem go z kieszeni i odebrałem z drżącym głosem.
-Zayn? Gdzie jesteś?
-W szpitalu.
-Jeszcze? Miałeś przyjechać na spotkanie, nie było cię.
-Liam, ja…
-Zayn? Co się stało?
-…
-Zayn?! Coś z Rose?! Dzieckiem?!
-Ona prawie… ona prawie umarła… ale nic jej nie jest, nie wiem jak z dzieckiem…
-Oh, stary… Co się stało?
-Nie mam pojęcia, lekarze tez nie wiedzą…
-Trzymaj się, zobaczysz wszystko będzie w porządku.
-Boże tak się bałem…
-Mamy do ciebie przyjechać?
-Nie, dzięki. Już wszystko w porządku, czekam na wyniki badań.
-Jak tylko się czegoś dowiesz to dzwoń.
-Um, dobra.
-Trzymaj się bracie.

~Rose~
To było straszne… Chwila. Gdzie ja jestem? To niebo czy piekło? Jest za jasno na piekło… A może jednak to piekło, skąd mam wiedzieć jak ono wygląda skoro nigdy tam nie byłam… Zrobiło mi się strasznie sucho w ustach, a gardło zaczęło piec, kiedy próbowałam przełknąć ślinę. Leniwie zaczęłam otwierać oczy.
-Zayn?
-Rose?  Rose!
-Cii…
-Przepraszam.
-Co się stało?
-Jak się czujesz?
-Um, dobrze. Czy ja… czy ja byłam nieprzytomna?
-Nie. Spałaś.
-To był tylko sen tak? Twój telefon nie zadzwonił, że masz spotkanie i nie wysz…
-To akurat nie był sen.
-Więc co się stało?
-Lekarz powiedział, że podano ci dawkę chlorku potasu.
-To znaczy?
-Twoje serce się zatrzymało i… i gdyby nie szybka reanimacją mogłabyś… boże mogłabyś umrzeć!
-Ciii…. Spokojnie. Żyję prawda?
-To był koszmar, jeszcze nigdy w życiu się tak nie czułem…
-A co z… dzieckiem?
-Jeszcze nie wiadomo do końca czy będzie zdrowe jak się urodzi, ale żyje.
-Um, cieszę się, że nic mu nie jest…
-Tak...
-Co się stało?
-Nie, czemu pytasz?
-Jesteś jakiś… nieobecny.
-Nie, zdaje ci się. Policjanci czekają za drzwiami.
-Po co?
-Chcą przeprowadzić z tobą wywiad.
-W jakim celu?
-Chcą znaleźć sprawcę, osobę, która podała ci chlorek potasu.
-Um, rozumiem.
Zayn pocałował mnie namiętnie i opuścił pomieszczenie. Po chwili ujrzałam dwóch policjantów. Zadawali różne pytania i na każde starałam się odpowiedzieć. Opowiedziałam im dziwną sytuacje z niby pielęgniarką i okazało się, że wcale taka osoba nie pracuje w szpitalu. Jeszcze tego samego dnia wieczorem dostałam telefon od policji, że znaleźli ową kobietę. Podobno przyznała się do tego mówiąc, że bardzo kocha Zayna i będzie jego żoną a ja im w tym przeszkadzam. Idiotyzm. Będzie sprawa w sądzie w poniedziałek. Zapewne posądzą ją o próbę zabójstwa i dostanie ze 3 lata.
Kolejny dzień w szpitalu zleciał szybko. Na szczęście lekarz pozwolił mi wrócić do domu tak jak było to ustalone tydzień temu. Warunkiem jest to, że za tydzień musze przyjechać na kontrolę.
Nadeszła sobota. Praktycznie zaraz po śniadaniu przyjechał Zayn z Christopherem. Byłam taka szczęśliwa, że w końcu go widzę.
-Mama!
-Synku!
Malec podbiegł do mnie, a ja szybko wzięłam go na ręce i mocno przytuliłam.
-Tak się za tobą stęskniłam!
-Ja baldziej!
-I jak było w domu?
-Byliśmy cały cas u wujków.
-O! I jak było?
-Bawiliśmy się wsyscy i jezdziłem z nimi na plóby i w ogóle było supel!
-No to fajnie.
W tym czasie Zayn zaniósł moje rzeczy do samochodu. Kiedy przyszedł przywitałam się z nim pocałunkiem.
-Tęskniłam.
-Oh, każdy tęsknił.
-Jedziemy?
-Na początku trzeba jechać do sklepu i zrobić zakupy do domu.
-Um, no dobrze.
Kiedy byliśmy już w supermarkecie Chris zaczął biegać wszędzie i wybierać słodkości. Postanowiłam zapytać Zayn o urodziny.
-A co z urodzinami? Powiedziałeś, że wszys…
-Nie martw się kochanie. Wynająłem salę niedaleko centrum i…
-Wynająłeś salę? Zayn, nie musiałeś tego robić…
-Wiesz ile takich urodzin straciłem?
-Tylko 3…
-Aż 3. Te były najważniejsze. Chciałem…
-Zayn.
Trzymaliśmy się za ręce, więc łatwo mi było go zatrzymać. Objęłam dłońmi jego twarz i spojrzałam prosto w oczy.
-Nie musisz nic udowadniać. Prawda jest bolesna, ale przeszłość nie może nami zawładnąć. Liczy się to co jest teraz i co zrobić, żeby jutro było jeszcze lepsze.
-Wiem, że nie musze nic udowadniać, ale chcę. Już niedługo zaczyna się trasa, więc nie będziemy widzieli sie jakieś pół roku…
-Wiem, ale uda się. Zobaczysz. Przeszliśmy już za dużo złego teraz może być tylko lepiej.
-Mam taką nadzieję.
Pocałowałam chłopaka i wróciliśmy do zakupów. Godzinę później siedzieliśmy już w domu i piliśmy herbatę w kuchni.
-Tatooo.
-Tak?
-Skąd się biorą dzieci?
Oboje zakrztusiliśmy się gorącym napojem i spojrzeliśmy na siebie osłupieni.
-A skąd to pytanie?
-Dzieci w szkole mówią, ze jestem wysoki jak bocian i mam ciemniejsą skólę dlatego, ze psyniósł mnie bocian z Aflyki.
Żeby nie wybuchnąć śmiechem odwróciłam głowę w drugą stronę i udawałam, że swędzi mnie kostka.
-Nie, dzieci nie przynosi bocian. To tylko takie żarty. Masz ciemniejszą skórę dlatego, że ja mam ciemniejszą skórę.
-To skąd się biolą dzieci?
Zayn pojrzał na mnie z miną zbitego psa. Zrobiło mi się go szkoda, musiałam mu pomóc.
-Widzisz synku, kiedy kobieta i mężczyzna się kochają to mężczyzna daje kobiecie nasionko, które kobieta nosi w brzuchu aż 9 miesięc. To ziarenko to mały dzidziuś i kiedy jest już duży i silny kobieta pozwala mu wyjść. Tak rodzą się dzieci.
-Cyli nie psyniósł mnie bocian?
-Nie, w żadnym przypadku.
-To dobze.
Mały pobiegł bawić się do salonu a chłopak spojrzał na mnie ze zdziwioną miną.
-Hym?
-Powiedziałaś mu o tym wszystkim w taki łatwy sposób i nawet nic się nie zastanawiałaś…
-Byłam już dawno przygotowana na to pytanie.
-Tak po prostu?
-Yhym. Znaczy… Jeszcze jak byłam w ciąży poszłam parę razy na spotkania młodych mam. Rozmawialiśmy na rożne tematy i w tym padło to pytanie od jakiejś dziewczyny. Kobiety wytłumaczyły nam co mówić.
-Ale ty jesteś mądra.
-Oj tam, lepsze to niż…  
Zaczęłam się śmiać i podeszłam do chłopaka, usiadłam mu na kolanach i zachłannie pocałowałam.
-Muszę troszczyć się o nowe ziarenko nie uważasz?
-Musimy się o nie troszczyć.
-Kocham Cię.
-Ja ciebie kocham bardziej.
Chłopak odwzajemnił pocałunek i pogłaskał lekko mój policzek.
-Powinniśmy szykować się na przyjęcie.
-Już? A nie powinniśmy pomóc w czymś reszcie? –
Wszystko jest już gotowe.
-A zaprosiłeś wszystkich?
-Wszystkich o których mówiłaś.
-Dziękuję.
-To dla mnie przyjemność sprawiać, że się uśmiechasz…


___________________________________________
Przepraszam, że już tak dawno nie dodawałam rozdziału
(2 tygodnie normalnie). Grypa mnie złapała i cały tydzień
się z nią męczyłam a później nie miałam czasu się
zabrać do napisania czegoś. W końcu dzisiaj siadłam i
wyskrobałam co nie co. Mam nadzieję, że wam się podobało ;) 
Dziękuję za miłe komentarze pod poprzednim
rozdziałem ;* Oczywiście jak można było się domyślić, 
Rose nie umarła bo, przecież nie zabiję głównej
bohaterki. Dziecku postanowiłam odpuścić
ze śmiercią bo mam już dla niego inne plany ;P 
Tak więc czekam na kolejne szczere opinie
w komentarzach. 

CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ :D


Suchar dnia:
Czego nie ma w lesie iglastym?
-Nie ma lipy. 

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział 43 ♥


WAŻNE! PRZECZYTAJCIE NOTATKĘ NA KOŃCU ROZDZIAŁU!

-Dzień dobry Panno McLaughter.
-Dzień dobry.
Spojrzałam na pielęgniarkę pytającym wzrokiem. Była dość wysoka i wyglądała na około 20 lat. Miała Krótkie, mocno kręcone włosy, bladą cerę i niebieskie oczy.
-O co chodzi?
-Nie widziałam Pani tutaj wcześniej…
-Oum… Znaczy ja… Jestem tu pierwszy dzień.
-Rozumiem. A co to za strzykawka?
-To? To… to są Pani witaminy.
-Lekarz nic nie wspominał  o dodatkowych witaminach.
-Um, nie musiał.
Kobieta podała mi przyniesiony zastrzyk i z lekkim uśmiechem spojrzała na mnie.
-Może się Pani po nich trochę dziwnie czuć, ale to normalne.
Kiwnęłam nikle głową i oparłam się wygodnie o łóżko.
-On i  tak będzie mój…
-Słucham?
-Um, nic nie mówiłam.
Kobieta opuściła mój pokój i wyszła. Kilkanaście minut później odwiedził mnie Zayn.
-Cześć kochanie.
-Czeeeść.
-Ja się czujesz?
-Um, dobrze. Już nie mogę się doczekać aż wrócę do domu.
-Jeszcze tylko dwa dni.
-Taa, w końcu. Trochę mi się tu dłuży.
-Tęsknimy za tobą.
-No właśnie mi też, ale to dla dobra naszego dziecka.
-Wiem, wiem kochanie.
-Lekarz mówi, że mój organizm dobrze przyswaja wszystkie witaminy i maleje ryzyko poronienia.
-To cudowna wiadomość!
-Tak! Tez się ucieszyłam. A co z przyjęciem? Nie zdążę nic przecież zrobić nawet jeśli wypisują mnie przed południem.
-O nic się nie martw, Eleanor z Louisem i w ogóle wszyscy się za to zabrali no i oczywiście ja tez pomagam.
-Uf, to dobrze. A właśnie Zayn…
-O co chodzi?
-Nie było okazji do porozmawiania o tym… Co jest miedzy Harry’m a Liam’em? Znaczy ja wiem bo rozmawiałam z Niall’em, ale wiesz…
-Haza się wyprowadził do rodziny, żeby każdy mógł ochłonąć.
-Ale przecież niedługo trasa…
-Wiemy o tym… Liam powiedział, że na czas trasy weźmie nikły rozejm aby nie robić żadnych kontrowersji, ale i tak nigdy mu tego nie wybaczy…
-Nie dziwię mu się…
-Gdyby zrobił to tobie to… to chyba bym go zabił…
-Zayn…
-Taka prawda, nic na to nie poradzę. Jesteś ważniejsza niż moi przyjaciele, sława, kariera a nawet życie osobiste…
-Nie rozmawiajmy już o tym dobrze?
-Dobrze. Kocham cię mocno.
-Ja ciebie też kocham.
-Jak Chris?
-Wszystko w porządku, trochę tęskni za mamą. Wczoraj wieczorem przyjechał do nas Niall i spytał się małego czy chciałby siostrzyczkę albo braciszka. Christopher siedział i zastanawiał się aż w końcu krzyknął, że nie. Spojrzałem się na niego wystraszonym wzrokiem a on nagle w śmiech. Po chwili mówi, że szkoda, że nikt nie zrobił zdjęcia naszym minom po czym podbiegł do mnie i wdrapał się na kolana. Nie wiedziałem o co mu chodzi. Przytulił się do mnie mocno i spytał czy jak powie, że chce braciszka to czy przestaniemy go kochać.
-Ooo… biedne maleństwo…
-Ucałowałem go w główkę i wytłumaczyłem, że będziemy kochać go tak samo mocno i nic się nie zmieni oprócz tego, że będzie starszym bratem i będzie musiał się dzielić. Chyba mu to wcale nie przeszkadza bo tylko się promiennie uśmiechnął i poszliśmy w coś zagrać grać, ale cały czas chodził i mówił, że chce braciszka.
-Ciekawe jak to będzie jak naprawdę urodzi się dzidziuś to czy będzie taki zadowolony.
Zaśmialiśmy się oboje a Zayn położył się obok mnie, mocno przytulił i pogłaskał po brzuchu.
-Chciałbym, żeby była to dziewczynka…
-Dziewczynka?
-Tak, dziewczynka. Coś w tym złego?
-Ojcowie zazwyczaj chcą synów, a szczerze to ja wolałabym chłopca…
-Czemu chłopca? Dlatego, że Chris chce brata?
-Nie, tak jakoś po prostu. Chyba nawet nie potrafię wyjaśnić czemu.
Uśmiechnęłam się do niego lekko skonsternowana.
-Nie ważne czy to będzie chłopak czy dziewczynka… Będę je kochał tak samo jak Christophera.
-Um, ja także.
Pocałowałam go namiętnie i zostało mi tylko żałować, że nie jesteśmy w domu. Kto wie co mogłoby się wydarzyć. Szybko odgoniłam brudne myśli, żeby dotarło do mnie, że jesteśmy w szpitalu. Poleżeliśmy wspólnie jeszcze kilka minut dopóki nie rozdzwonił się telefon chłopaka.
-Halo?! ... Teraz?! … Jestem z Rose. … Nie możemy za jakieś pół godziny? … No dobra, dobra. Już jadę.
-Kto to?
-Paul. Musimy koniecznie w tej chwili wszyscy jechać na jakieś zebranie dotyczące trasy.
-Um, rozumiem.
-Ugh, przepraszam Cię kochanie. Chciałbym zostać z tobą dłużej, ale nie mogę.
-Rozumiem, to twoja praca. O nic się nie martw.
-Jak tylko będę mógł to odwiedzę Cię wieczorem z Chris’em.
-Nie mogę się doczekać.
-Kocham Cię tak mocno, że nawet nie mogę tego powiedzieć.
Zayn pocałował mnie namiętnie jakby był to nasz ostatni pocałunek.
-Ja i tak kocham ciebie bardziej.
Zaczęło kręcić mi się w głowie i zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale odprowadziłam chłopaka do wyjścia. Uznałam, że trochę się przejęłam, że musi już jechać. Położyłam się na łóżku, ale poczułam się jeszcze gorzej. Ostatkami sił nacisnęłam przycisk obok łóżka, który ma zawiadomić lekarza, ze coś się ze mną dzieje. Czułam się dziwnie i miałam wrażenie, że moje serce zwalnia. Oddech zaczął grząźć mi w gardle i zrobiło mi się sucho w ustach. Czy ja umieram? Pierwszy raz w życiu się tak źle czuje. Po chwili zbiegli się do mnie lekarze.

~Zayn~
Wyszedłem od Rose bardzo zdenerwowany, że akurat teraz musi być to cholerne zebranie. Przeczesałem ręką włosy i ruszyłem do windy, która już nawet na przekór wszystkiemu właśnie się zamknęła. Oparłem się o ścianę obok, ale nagle zobaczyłem mrugające czerwone światło nad którąś z sal. Przybiegła jakaś pielęgniarką, ale zaraz zawołała inne pielęgniarki i lekarza. Kurcze, ale ich się zbiegło. Ciekawe co się stało… Przecież to szpital, więc raczej normalne. Jakieś dziwne uczucie kazało mi podejść i zobaczyć co się dzieje. Nagle zdałem sobie sprawę, że to sala Rose. Ze łzami w oczach pobiegłem w jej kierunku. Szybkim ruchem ręki otworzyłem drzwi. Było tam dwóch lekarzy i chyba trzy albo cztery pielęgniarki, w tym jedna próbowała wyrzucić mnie za drzwi.
-Jestem jej narzeczonym! Jestem jej narzeczonym!
-Proszę stąd wyjść, dla bezpieczeństwa wszystkich i spokoju.
Nagle usłyszałem pisk maszyny kontrolującej pracę serca. Czy mój świat się właśnie zawalił czy po prostu to jest jakiś pojebany sen i zaraz zadzwoni budzik. Uderzyłem się w twarz. Nic. Uderzyłem mocniej. Nic. Dalej jestem w sali Rose z piszczącymi maszynami. Lekarze kręcili się jeszcze wokół niej, ale do mnie już nic nie docierało. Opadłem na ziemię i zakryłem głowę rękoma, jakby ktoś miał właśnie w nią uderzyć kijem bejsbolowym. Nic już nie słyszałem, była głucha cisza…


______________________________________
Zdałam sobie sprawę (brawa dla mnie -.-), że to całe
wypisywanie o braku komentarzy jest żałosne.
Fakt faktem mam dużo obserwatorów, ale ludzie są
tylko ludźmi i może po prostu nie chcą albo nie mają czasu
czytać (sama zaniedbuje opowiadania i jestem strasznie w tyle że
OMG i cały czas mówię, że będę czytać i wgl. ale tak na prawdę
nie mogę się do tego zabrać. Przepraszam.)
Nie będę już truć. Po prostu dziękuję tym wytrwałym,
którzy ciągle są ze mną i czytają to coś, dziękuje :*
Zbliża się koniec półrocza, więc rozdziału możecie oczekiwać dopiero 
jakoś po 19. Zaczynam ferie i może jakoś nadrobię co nie co z opowiadań xD
Od razu mówię, że nie mam czasu zajmować się nominacjami, więc
nie nominujcie mnie. Zrobię jeszcze jedną nominację,
która jest w zakładce "nominacje" i koniec. 
Jak tam po świętach u was? Wszyscy zdrowi? :P 

CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ :D


Suchar dnia:
-Boli mnie głowa.
-Kiedy mnie bolał ząb, wyrwałem go.