~Zayn~
-Doktorze to już chyba nie pomoże.
-Maksymalna moc! Jeszcze raz!
-Ale…
-Bez ale! Maksymalna moc!
Starszy mężczyzna ubrany w długi, biały fartuch z wielkim
zaangażowaniem wydawał polecenia. Nagle maszyna zaczęła pipczeć informując, że
akcja serca została przywrócona. Jeszcze w wielkim szoku zerwałem się na równe
nogi i podbiegłem do ukochanej. Ucałowałem ją w głowę i pogładziłem.
-Nie mam pojęcia jaka mogła być tego przyczyna.
Po kilku chwilach odezwał się zmęczony lekarz.
-A co z dzieckiem?
-Po wykonaniu badań będzie wszystko wiadome.
-Rozumiem.
Nastała głucha cisza, w której słychać było ciężkie
oddechy lekarza.
-Dziękuję.
-Za co?
-Za to, że uratował Pan moją narzeczoną.
-To moja praca…
-Zwykły lekarz by się dawno poddał, a Pan…
-Moja żona zmarła w ten sposób.
-Co się stało?
- Byłem wtedy na służbowym wyjeździe i zastępował mnie
inny lekarz. Nie uratował jej bo, jak sam twierdzi, nic by to nie dało…
-Przepraszam, nie powinienem był pytać.
-Nic nie szkodzi. Powinniśmy zrobić badania co z
dzieckiem.
-Rozumiem.
Rose spała a ja siedziałem przy jej łóżku. Mój telefon
znowu zaczął wariować. Ciągle w szoku wyciągnąłem go z kieszeni i odebrałem z
drżącym głosem.
-Zayn? Gdzie jesteś?
-W szpitalu.
-Jeszcze? Miałeś przyjechać na spotkanie, nie było cię.
-Liam, ja…
-Zayn? Co się stało?
-…
-Zayn?! Coś z Rose?! Dzieckiem?!
-Ona prawie… ona prawie umarła… ale nic jej nie jest, nie
wiem jak z dzieckiem…
-Oh, stary… Co się stało?
-Nie mam pojęcia, lekarze tez nie wiedzą…
-Trzymaj się, zobaczysz wszystko będzie w porządku.
-Boże tak się bałem…
-Mamy do ciebie przyjechać?
-Nie, dzięki. Już wszystko w porządku, czekam na wyniki
badań.
-Jak tylko się czegoś dowiesz to dzwoń.
-Um, dobra.
-Trzymaj się bracie.
~Rose~
To było straszne… Chwila. Gdzie ja jestem? To niebo czy
piekło? Jest za jasno na piekło… A może jednak to piekło, skąd mam wiedzieć jak
ono wygląda skoro nigdy tam nie byłam… Zrobiło mi się strasznie sucho w ustach,
a gardło zaczęło piec, kiedy próbowałam przełknąć ślinę. Leniwie zaczęłam otwierać
oczy.
-Zayn?
-Rose? Rose!
-Cii…
-Przepraszam.
-Co się stało?
-Jak się czujesz?
-Um, dobrze. Czy ja… czy ja byłam nieprzytomna?
-Nie. Spałaś.
-To był tylko sen tak? Twój telefon nie zadzwonił, że
masz spotkanie i nie wysz…
-To akurat nie był sen.
-Więc co się stało?
-Lekarz powiedział, że podano ci dawkę chlorku potasu.
-To znaczy?
-Twoje serce się zatrzymało i… i gdyby nie szybka
reanimacją mogłabyś… boże mogłabyś umrzeć!
-Ciii…. Spokojnie. Żyję prawda?
-To był koszmar, jeszcze nigdy w życiu się tak nie czułem…
-A co z… dzieckiem?
-Jeszcze nie wiadomo do końca czy będzie zdrowe jak się
urodzi, ale żyje.
-Um, cieszę się, że nic mu nie jest…
-Tak...
-Co się stało?
-Nie, czemu pytasz?
-Jesteś jakiś… nieobecny.
-Nie, zdaje ci się. Policjanci czekają za drzwiami.
-Po co?
-Chcą przeprowadzić z tobą wywiad.
-W jakim celu?
-Chcą znaleźć sprawcę, osobę, która podała ci chlorek
potasu.
-Um, rozumiem.
Zayn pocałował mnie namiętnie i opuścił pomieszczenie. Po
chwili ujrzałam dwóch policjantów. Zadawali różne pytania i na każde starałam
się odpowiedzieć. Opowiedziałam im dziwną sytuacje z niby pielęgniarką i
okazało się, że wcale taka osoba nie pracuje w szpitalu. Jeszcze tego samego
dnia wieczorem dostałam telefon od policji, że znaleźli ową kobietę. Podobno
przyznała się do tego mówiąc, że bardzo kocha Zayna i będzie jego żoną a ja im
w tym przeszkadzam. Idiotyzm. Będzie sprawa w sądzie w poniedziałek. Zapewne
posądzą ją o próbę zabójstwa i dostanie ze 3 lata.
Kolejny dzień w szpitalu zleciał szybko. Na szczęście
lekarz pozwolił mi wrócić do domu tak jak było to ustalone tydzień temu.
Warunkiem jest to, że za tydzień musze przyjechać na kontrolę.
Nadeszła sobota. Praktycznie zaraz po śniadaniu
przyjechał Zayn z Christopherem. Byłam taka szczęśliwa, że w końcu go widzę.
-Mama!
-Synku!
Malec podbiegł do mnie, a ja szybko wzięłam go na ręce i
mocno przytuliłam.
-Tak się za tobą stęskniłam!
-Ja baldziej!
-I jak było w domu?
-Byliśmy cały cas u wujków.
-O! I jak było?
-Bawiliśmy się wsyscy i jezdziłem z nimi na plóby i w
ogóle było supel!
-No to fajnie.
W tym czasie Zayn zaniósł moje rzeczy do samochodu. Kiedy
przyszedł przywitałam się z nim pocałunkiem.
-Tęskniłam.
-Oh, każdy tęsknił.
-Jedziemy?
-Na początku trzeba jechać do sklepu i zrobić zakupy do
domu.
-Um, no dobrze.
Kiedy byliśmy już w supermarkecie Chris zaczął biegać
wszędzie i wybierać słodkości. Postanowiłam zapytać Zayn o urodziny.
-A co z urodzinami? Powiedziałeś, że wszys…
-Nie martw się kochanie. Wynająłem salę niedaleko centrum
i…
-Wynająłeś salę? Zayn, nie musiałeś tego robić…
-Wiesz ile takich urodzin straciłem?
-Tylko 3…
-Aż 3. Te były najważniejsze. Chciałem…
-Zayn.
Trzymaliśmy się za ręce, więc łatwo mi było go zatrzymać.
Objęłam dłońmi jego twarz i spojrzałam prosto w oczy.
-Nie musisz nic udowadniać. Prawda jest bolesna, ale przeszłość
nie może nami zawładnąć. Liczy się to co jest teraz i co zrobić, żeby jutro
było jeszcze lepsze.
-Wiem, że nie musze nic udowadniać, ale chcę. Już
niedługo zaczyna się trasa, więc nie będziemy widzieli sie jakieś pół roku…
-Wiem, ale uda się. Zobaczysz. Przeszliśmy już za dużo
złego teraz może być tylko lepiej.
-Mam taką nadzieję.
Pocałowałam chłopaka i wróciliśmy do zakupów. Godzinę
później siedzieliśmy już w domu i piliśmy herbatę w kuchni.
-Tatooo.
-Tak?
-Skąd się biorą dzieci?
Oboje zakrztusiliśmy się gorącym napojem i spojrzeliśmy
na siebie osłupieni.
-A skąd to pytanie?
-Dzieci w szkole mówią, ze jestem wysoki jak bocian i mam
ciemniejsą skólę dlatego, ze psyniósł mnie bocian z Aflyki.
Żeby nie wybuchnąć śmiechem odwróciłam głowę w drugą
stronę i udawałam, że swędzi mnie kostka.
-Nie, dzieci nie przynosi bocian. To tylko takie żarty.
Masz ciemniejszą skórę dlatego, że ja mam ciemniejszą skórę.
-To skąd się biolą dzieci?
Zayn pojrzał na mnie z miną zbitego psa. Zrobiło mi się
go szkoda, musiałam mu pomóc.
-Widzisz synku, kiedy kobieta i mężczyzna się kochają to
mężczyzna daje kobiecie nasionko, które kobieta nosi w brzuchu aż 9 miesięc. To
ziarenko to mały dzidziuś i kiedy jest już duży i silny kobieta pozwala mu
wyjść. Tak rodzą się dzieci.
-Cyli nie psyniósł mnie bocian?
-Nie, w żadnym przypadku.
-To dobze.
Mały pobiegł bawić się do salonu a chłopak spojrzał na
mnie ze zdziwioną miną.
-Hym?
-Powiedziałaś mu o tym wszystkim w taki łatwy sposób i
nawet nic się nie zastanawiałaś…
-Byłam już dawno przygotowana na to pytanie.
-Tak po prostu?
-Yhym. Znaczy… Jeszcze jak byłam w ciąży poszłam parę
razy na spotkania młodych mam. Rozmawialiśmy na rożne tematy i w tym padło to
pytanie od jakiejś dziewczyny. Kobiety wytłumaczyły nam co mówić.
-Ale ty jesteś mądra.
-Oj tam, lepsze to niż…
Zaczęłam się śmiać i podeszłam do chłopaka, usiadłam mu
na kolanach i zachłannie pocałowałam.
-Muszę troszczyć się o nowe ziarenko nie uważasz?
-Musimy się o nie troszczyć.
-Kocham Cię.
-Ja ciebie kocham bardziej.
Chłopak odwzajemnił pocałunek i pogłaskał lekko mój
policzek.
-Powinniśmy szykować się na przyjęcie.
-Już? A nie powinniśmy pomóc w czymś reszcie? –
Wszystko jest już gotowe.
-A zaprosiłeś wszystkich?
-Wszystkich o których mówiłaś.
-Dziękuję.
-To dla mnie przyjemność sprawiać, że się uśmiechasz…
___________________________________________
Przepraszam, że już tak dawno nie dodawałam rozdziału
(2 tygodnie normalnie). Grypa mnie złapała i cały tydzień
się z nią męczyłam a później nie miałam czasu się
zabrać do napisania czegoś. W końcu dzisiaj siadłam i
wyskrobałam co nie co. Mam nadzieję, że wam się podobało ;)
Dziękuję za miłe komentarze pod poprzednim
rozdziałem ;* Oczywiście jak można było się domyślić,
Rose nie umarła bo, przecież nie zabiję głównej
bohaterki. Dziecku postanowiłam odpuścić
ze śmiercią bo mam już dla niego inne plany ;P
Tak więc czekam na kolejne szczere opinie
w komentarzach.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ :D
Suchar dnia:
Czego nie ma w lesie iglastym?
-Nie ma lipy.