Promienie słoneczne zaczęły pieścić moja twarz.
Przebudziłam się, ale nie miałam ochoty otwierać oczu. Po chwili dotarło do
mnie, że moja poduszka się porusza. Otworzyłam leniwie jedno oko a później
drugie. Poduszka nie była poduszką, a klatka piersiową Zayna, która podnosiła
się i opadała podczas oddychania. Spojrzałam lekko do góry i zobaczyłam jego
idealną twarz z lekkim zarostem. Wyglądał strasznie pociągająco. Lekko się
podniosłam, żeby zobaczyć która godzina. Na zegarku była 6.00 czyli za 40 minut
muszę wstać, żeby zdążyć zawieść małego do przedszkola i sama zdążyć do pracy.
Wróciłam do pozycji leżącej a po chwili stwierdziłam, że jestem naga. Na
podłodze leżały części naszej garderoby. Przypomniał mi się cudowny wczorajszy
wieczór, a moje wspomnienia przerwał cichy pomruk chłopaka. Spojrzałam na niego
i od razu zauważyłam jego szeroki uśmiech.
-Panie Malik, co panu tak wesoło?
Spytałam całując go na dzień dobry. Zamruczał w moje usta
i delikatnie pogładził moją twarz.
-Od dawna marzyłem o tej chwili.
Przyglądał się z dokładnością mojej twarzy jakby chcąc
zapamiętać każdy jej milimetr. Odwzajemniłam uśmiech i dostałam soczystego
buziaka po czym ponownie położyłam głowę na jego torsie a on mocno mnie objął.
-Teraz mógłbym już nigdy nie opuszczać tego łóżka.
-Byłoby zbyt idealnie…
-Kocham cię.
Podniosłam głowę i spojrzałam centralnie w oczy Zayna.
Biła z nich wielka radość, miłość i ekscytacja.
-Ja ciebie też.
Pocałował mnie znowu i znowu i znowu.
-Za pół godziny muszę wstawać, żeby zdążyć zawieść małego
i pojechać do pracy.
-Ja go odwiozę, więc mamy trochę więcej czasu.
-Zayn… Jesteś nie wyżyty…
-Wiem…
Kiedy wybiła 7.20 byliśmy gotowi do wyjścia.
-Na pewno zdążysz?
-Tak, tak. Przypomniało mi się, że dzisiaj zaczynam kilka
minut później bo szef ma ważne spotkanie rano.
-Dobrze, dobrze. To leć już.
-Okey. Przyjadę po ciebie i razem zabierzemy małego i
pojedziemy gdzieś na obiad dobrze?
-Będę czekać.
Wsadził małego do fotelika i ucałował w główkę. Dałam mu
soczystego buziaka i odjechaliśmy. Po drodze zostawiłam synka w szkole.
Ucałowałam go mocno w główkę i sprawdziłam czy ma przy sobie inhalator. Mały
pobiegł zadowolony w kierunku wejścia a ja odprowadziłam go wzrokiem i
odjechałam. Nie obyło się bez korków, ale zajechałam na czas. A teraz sztuczny
uśmiech i mogłam zacząć pracę jako sekretarka. Przywitałam się z ochroną w
bardzo formalny sposób i zajęłam swoje miejsce.
-Rose, jak miło panią widzieć.
-Dziękuję, mnie również Leo.
Leo jest sprzątaczem, to taki starszy pan, z którym miło
mi się rozmawia. Zawsze uśmiechnięty i punktualny. Ostatnio wziął sobie kilka
dni urlopu ze względu na przyjazd jego córki z dziećmi, więc teraz musi
odpracować nieobecność.
-Co u pańskiej córki? Jak wnuki.
-Dziękuję za pamięć. Wszystko jest w porządku. Dzisiaj
Klara ma przedstawienie „Jeziora Łabędziego” i bardzo się stresuje.
-Oh, jest świetną baletnicą i na pewno da sobie radę. To
utalentowana dziewczyna.
-Dziękuje za miłe słowa.
Uśmiechną się pogodnie i wrócił do swojej pracy a ja
zaczęłam przeglądać papiery. Kiedy spojrzałam na zegarek była 9.57 co oznacza,
że spotkanie zaraz się skończy. Wstawiłam wodę na kawę i naszykowałam filiżanki
dla Patric’a i jego ojca. Równo o 10 drzwi od sali konferencyjnej się
odtworzyły. Wstałam i pożegnałam wychodzących biznesmenów z szerokim uśmiechem.
Za nimi wyszedł szef, zamykając drzwi rzucił lekkie dzień dobry.
-Dzień dobry, szefie.
Podszedł zamyślony i zaczął coś uporczywie wystukiwać w
telefonie. Zmartwiłam się, ale z opanowaniem czekałam aż skończy.
-Gdzie twój ojciec? Wszystko w porządku?
-Um… On, on miał zawał wczoraj i jest w szpitalu.
Przyszły dzisiaj jakieś listy?
Zmienił temat? To do niego nie podobne. Coś jest jeszcze na
rzeczy.
-Nie proszę pana, nie ma żadnych listów. Zaparzył…
-Nigdy nie mówiłaś do mnie ‘proszę pana’…
-Martwię się o ciebie…
-Niepotrzebnie. Um… W sumie to napiłbym się kawy.
Uśmiechnął się nikle i schował telefon do kieszeni,
rozluźniając krawat pod szyją. Odpowiedziałam mu uśmiechem i podałam mu przygotowaną
kilka sekund wcześniej kawę. Zamruczał upijając mały łyk.
-Miałbym do ciebie wielką prośbę.
-Co tylko zechcesz, słucham.
-Jestem dziś bardzo zajęty a musze być pewny, że u mojego
ojca wszystko w porządku. Mogłabyś go odwiedzić?
-Teraz?
-Za jakąś godzinę bo jeszcze musimy przedyskutować parę
spraw. Po odwiedzinach możesz jechać do domu.
-Oczywiście, nie ma problemu.
-Świetnie, dziękuję Ci Rose.
Uśmiechnął się ponownie i odszedł w kierunku swojego
gabinetu z kawą w ręku. Zajęłam się odbieraniem telefonów i robotą papierkową.
Później odbyło się spotkanie kadry pracowniczej a na koniec zebrałam swoje
rzeczy i ruszyłam w stroną szpitala. Po drodze kupiłam świeże owoce i kwiaty.
Nie wiedziałam jakie, więc wybrałam bukiecik czerwonych frezji. Dojechanie tam
zajęło mi trochę czasu, ale w końcu się udało. Weszłam do ogromnego budynku i od
razu na moje nozdrza rzucił się niemiły, szpitalny zapach. Na poczekalni
siedziało sporo ludzi, starsi i ci młodsi. Uśmiechnęłam się na widok małego
chłopca, który bawił się w wyznaczonym do tego kącie, przypominającego mojego
synka. Po chwili stanęłam przy recepcji.
-Dzień dobry.
-Dzień dobry. W czymś mogę pomóc?
Kobieta w średnim wieku spojrzała na mnie spod fali
długich rzęs i uśmiechnęła się przyjaźnie. Jej twarz wyglądała na zmęczoną a
ona sama wydawała się być przytłoczona pracą w tym miejscu.
-Na jakiej sali znajduje się Pan George Roother?
-Jest Pani kimś z rodziny?
-Nie, jestem jego sekretarką.
-Nazwisko?
-McLaughter Rosalie.
-Um… Przepraszam, ale ni ma pani na liście..
-Jak…
Rozdzwonił się telefon a kobieta szybko go odebrała. Po
chwili rozmowy uśmiechnęła się do mnie.
-Przepraszam, dzwonił Pan Patrick Roother i potwierdził
Pani przybycie. Proszę iść w lewo, schodami na górę i skręcić w prawo. Pokój
28.
-Dziękuję.
Skinęłam głową i udałam się w podanym kierunku. Stojąc
przy drzwiach, przeczesałam wolną dłonią włosy i zapukałam. Kiedy usłyszałam
pozwolenie, weszłam do środka.
-Pani McLaughter?
-Dzień dobry Panie Roother. Jak się Pan czuje?
-Dobrze, dziękuję.
-Proszę to owoce dla Pana i kwiaty. Nie wiedziałam jakie,
więc zdecydowałam się na moje ulubione.
-Świetny wybór, dziękuję. Jak sprawy w firmie?
-Wszystko dobrze, dzisiejsze spotkanie przebiegło
pomyślnie a umowa została podpisana na pana zasadach.
-Cieszę się. Um… jak mój syn?
Zdziwiło mnie trochę jego pytanie, ale musiałam
odpowiedzieć szczerze.
-Jest… jest trochę przybity i niepewny, ale źle nie jest.
-Mówiłem mu żeby się nie martwił bo nic mi nie jest….
-Jego reakcja jest oczywista, jeśli mogę się wtrącić.
Patrick jest wiernym synem i na pewno się martwi Pana zdrowiem. Ja na jego
miejscu też bym się martwiła…
-Dziękuję, za miłe słowa Panno Rosalie.
-Przyjemność po mojej stronie.
-Usiądź obok.
Posłusznie wykonałam polecenie lekko skonsternowana. Mężczyzna
ujął moja dłoń i musnął lekko ustami jej wierzchnią część.
-Cieszę się, że mój syn ma takich wspaniałych przyjaciół.
Ja tez jestem wielce zadowolony z takiego idealnego pracownika.
Trzymał moja dłoń w swoich i gładził kciukiem. Byłam
nieco zdziwiona jego wyznaniem, ale prawdę mówiąc zrobiło mi się ciepło na
sercu.
-Chciałbym mieć taką synową – wyszeptał i spuścił wzrok –
a jak tam sprawy rodzinne Panno Rose?
-Um… Dobrze, dziękuję. Niedługo odbędą się urodziny
mojego synka i od razu uprzedzam, że jest pan zaproszony.
-To będzie zaszczyt móc uczestniczyć w tym przyjęciu.
-Jest mi niezmiernie miło z tych słów.
Uśmiechnęła się szeroko. Przedyskutowaliśmy jeszcze kilka
tematów i pożegnałam się z Panem Rooth’em wychodząc. Byłam mile zaskoczona jego
troską i postawą niepodobną do prawdziwego szefa. Spojrzałam na zegarek w
szpitalu, który wskazywał 14. Uprzejmie pożegnałam się z recepcjonistką i
opuściłam budynek. Popołudniowe słońce tak grzało jak nigdy i zrobiło mi się
duszno. Zdjęłam marynarkę ruszyłam w stronę mojego samochodu. Wsiadłam do
środka i wygrzebałam z torby telefon i sprawdziłam czy przypadkiem nikt do mnie
nie dzwonił po czym wrzuciłam go powrotem. Odpaliłam silnik i pojechałam do domu.
Zaparkowałam samochód i poszłam do domu, który o dziwo okazał się zamknięty.
Przecież Zayn miał na mnie czekać… No nie ważne. Wyciągnęła z torebki pęk
kluczy i otworzyłam zamek po czym weszłam do środka. Zdjęłam buty i od razu poszłam
się przebrać, zastanawiając gdzie moglibyśmy pojechać. Założyłam zwiewną białą
sukienkę w kwiaty i rzemykowe sandały. Przeczesałam włosy i związałam w
wysokiego koczka. Spojrzałam na godzinę, 14.32. Musze już wyjeżdżać po Chrisa,
gdzie jest Zayn. Wybrałam jego numer w kontaktach i zadzwoniłam. Po kilku sygnałach odebrał, w
oddali słychać było rozmowy i śmiechy.
-Zayn?
-Tak skarbie, co tam?
-Umowa.
-Co kotku? Nie słyszę, głośno tu trochę.
Zaśmiał się głupkowato. Idiota. Zapomniał o naszym
spotkaniu?
-Zapomniałeś o naszej umowie. Miałam po ciebie przyjechać,
razem mieliśmy odebrać Christophera i jechać na kolację… Wiesz co? Baw się
dobrze gdziekolwiek jesteś. Ja jestem matką pracującą i dla twojej wiadomości,
jadę po synka. Na razie.
-Rose?
-Baw się dobrze.
Rozłączyłam się i złapałam za niedużą torebkę i założyłam
ją na ramię, wrzucając uprzednio telefon. Wyszłam z domu i zamknęłam go na
klucz, który po chwili wylądował w mojej torebce a ja wsiadłam do samochodu i
pojechałam po synka. Co on sobie myśli…
________________________________
No jestem już z nowym rozdziałem.
Postanowiłam trochę bardziej 'napsocić' niż
zamierzałam bo mam wrażenie, że zanudzacie
się przy czytaniu. Mam rację? No cóż...
Przepraszam, że rozdział dodany tak późno,
ale szczerze to już mi się nie chciało go pisać xD
Co jeszcze mogę powiedzieć...
Mam nadzieję, że miło się czytało.
Za jakiekolwiek błędy przepraszam bo
pisałam szybko z uwagi na moje zaległości.
Kto z was czyta/czytał COLD'a?
Ja właśnie zaczynam 2 część omomomom
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ :D